AktualnościKultura

Warszawski Wawek na Konkursie Chopinowskim 2025

Wiecie, że nie ma w Warszawie wydarzenia, które przyciąga tak zróżnicowaną publiczność, jak Konkurs Chopinowski?
Przez trzy tygodnie Filharmonia Narodowa staje się osobnym światem – takim, w którym elegancja spotyka codzienność, a mazurki i nokturny stają się tłem do ludzkich historii.

Jedni przychodzą tu co pięć lat z notesem i świętym skupieniem, mają swoje ulubione miejsca na balkonie i znają nazwiska uczestników lepiej niż składy piłkarskie.
Inni – pierwszy raz, w garniturze z wesela kuzyna, bo „tak wypada”.

A właśnie po tym ich poznasz:
ci „od lat” — koszula, spodnie, na luzie, bo przez trzy tygodnie praktycznie tu mieszkają, wychodzą tylko po chleb i kolejną gazetkę konkursową;
ci „pierwszy raz” — full elegancja, marynarka, lakierki, lekki stresik i ta niepewność: czy można klaskać między częściami?

Konkurs Chopinowski to trochę jak święta – powtarza się co pięć lat, ale zawsze jest nowy.
Zmienią się uczestnicy, zmienią się opinie, ale energia sali zostaje ta sama: pół Warszawy dyskutuje, druga połowa udaje, że się zna, a trzecia naprawdę słyszy.

Dojechać? Bajka.
Z każdej dzielnicy masz metro. Auto zostawiasz przy stacji, wysiadasz na Świętokrzyskiej, 3 minuty pieszo i jesteś w Filharmonii Narodowej.

I tylko nieliczni pamiętają, że nie zawsze tak było – po wojnie Konkurs odbywał się w Teatrze Roma, bo filharmonia leżała w gruzach.
Jeszcze wcześniej – w II RP – była zupełnie inna, elegancka, przedwojenna dama.
Dzisiejszy budynek to jej nowoczesne wcielenie, trochę monumentalne, trochę poważne, ale z duszą, która brzmi lepiej niż niejeden fortepian.

Wejściówki? Są! I to nawet dla spóźnialskich.
Wystarczy trochę postać w kolejce – a kolejka to mały festiwal w sobie.

Rozmowy, śmiechy, Japończycy wymieniający się opiniami o sonatach, miłośnicy fortepianu, przypadkowi warszawiacy i turyści, którzy nie do końca wiedzą, co się dzieje, ale „chcieli zobaczyć coś kulturalnego”.

Pogadałem z paroma z nich – niektórzy przyjechali z Gdańska, inni z Kioto, a jeszcze inni z Ursynowa, „bo to przecież raz na pięć lat”.
Każdy w swoim tempie, każdy z pasją.

A w środku? Kawa w foyer (czy jak to się pięknie nazywa): czarna 15 zł, americano 20 zł – i to nie byle lura, tylko naprawdę dobra kawa. Pachnie jak trzeba.

Patrzę wokół: ludzie zaczytani w Kurierze Chopinowskim, inni robią sobie zdjęcia na ściance jak na premierze serialu.
Warszawa w najlepszym wydaniu.

I coś w tym jest. Bo przy tej kawie wszystko smakuje lepiej – rozmowy, przewidywania, a nawet kaszel z sąsiedniego rzędu.

Do tego codzienna gazetka konkursowa – Kurier Chopinowski – z opisami, kto grał, jak grał i kto dziś ma szansę zawładnąć sceną.
Idealna do popijania i obserwowania tłumu.

A tłum sam w sobie to widowisko: jedni zaczytani, drudzy robią selfie na ściance jak w fotobudce; zaczytani spoglądają spod gazety z lekkim politowaniem, ale bez złości – tu każdy ma swoje 5 minut kultury.

Niektórzy przeglądają nuty, inni – program, jeszcze inni – stories z czwartego rzędu z podpisem „#ChopinMood”.

Są tacy, którzy przychodzą tu codziennie – niemal się tu wprowadzają.
Mają już swoje rytuały: kawa o 11:00, gazeta o 12:00, przerwa o 13:00, a potem recenzje przy stoliku. Ktoś wspomina zeszły konkurs, ktoś inny opowiada o „tym genialnym Japończyku sprzed dekady”.
W tle fortepian, cisza i ten niepowtarzalny szelest kartek programu.

Na sali – emocje na full.
Są ci, co wiedzą wszystko o fortepianach, i ci, co mylą je z pianinem.
Ale wszystkim gra dusza.

Atmosfera? Warszawska, kulturalna, trochę ironiczna – w dechę.
Słychać szepty, poruszenie, czasem westchnienia po akordach, które „mogły być zagrane delikatniej”.
Widać błysk w oczach, a czasem zdziwienie – bo Chopin, choć ten sam, w każdym wykonaniu brzmi inaczej.

I ta publiczność kaszląca między utworami – to już tradycja.
Może to hołd dla Chopina – w końcu zmarł na gruźlicę (śmiech).
W przerwach brzmi to jak sala przyjęć, ale nikt się nie złości.
To część rytuału.
W końcu nawet Chopin by pewnie puścił oko z nieba, słysząc te warszawskie odchrząknięcia w rytmie mazurka.

A po koncercie?
Ludzie wychodzą rozemocjonowani, jakby oglądali finał Ligi Mistrzów.
Jedni dyskutują, drudzy porównują wykonania, trzeci – biegną po kolejną kawę.

W foyer zostaje zapach espresso, rozmów i perfum.
I to właśnie ta mieszanka sprawia, że Konkurs Chopinowski to nie tylko muzyka – to Warszawa w pigułce: trochę elegancka, trochę rozgadana, zawsze emocjonalna.

To jedno z najpiękniejszych wydarzeń, jakie promują Polskę, Warszawę i muzykę klasyczną.
Bo nawet jeśli nie wiesz, czym różni się fortepian od pianina – tu wystarczy, że czujesz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *